1. Potrzeba zmiany mentalności w duszpasterstwie
Odnowa parafii to nie sprawa jakiejś nowej techniki duszpasterskiej czy cudownego sposobu, który w mgnieniu oka zadziała. To długofalowa i trudna sprawa. Chodzi bowiem o zmianę mentalności zarówno duszpasterzy, jak i parafian. Mentalność zaś, sposób myślenia, nie zmienia się z dnia na dzień. Można powiedzieć, że chodzi tu o prawdziwe nawrócenie do wspólnotowego przeżywania Kościoła. Dla niektórych będzie to iście „kopernikański” przewrót. Wyjście z wydeptanych ścieżek i dróg. Szukanie nowych sposobów bycia i działania.
Ale to jest ten szlak, na który nas prowadzi Duch Święty. On jest źródłem życia, największym dynamizmem. On odnawia oblicze ziemi i ludzkie serca. Nie pozwala Kościołowi zmartwieć i zestarzeć się. To On wszystko czyni nowe.
Człowiek nie zawsze chce iść w tym kierunku. Rutyna jest dla niego poczuciem bezpieczeństwa. Lęka się ryzyka związanego z tym, co nowe. Woli łatwiznę sprawdzonych rozwiązań niż niepewność poszukiwań. To wszystko sprawdza się w życiu parafialnym. „Tak zawsze było i było dobrze”. Takie myślenie zastępuje całą argumentację. „Zmiany są niepotrzebne”. Stąd już tylko krok, by z parafii zrobić skansen, relikt przeszłości, muzeum.
Tymczasem parafia jako cząstka Kościoła ma być czymś żywym. A życie to ciągła zmiana. Oczywiście nie chodzi o zmianę dla zmiany, ale o ciągłe poszukiwanie tego, co lepsze. Przecież Kościół wyrasta z życia. Musi odpowiadać w swoim kształcie pragnieniom i aspiracjom ludzi. Oni dziś chcą w społeczeństwie współdecydować, brać czynny udział. Chcą być świadomym podmiotem zmian i przekształceń, z którym trzeba się liczyć. Ten duch przenika i do Kościoła, który jest częścią tego świata.
Przemiany demokratyczne ukazują ludziom twórczy i odpowiedzialny sposób życia w społeczności. Jak by to było dobrze, gdyby wierni tak się poczuli w Kościele i chcieli go świadomie współtworzyć razem z duszpasterzami. Tego nikt za nas nie zrobi. Bierność i chowanie się za filar do niczego dobrego nie doprowadzi. Szukanie nowych dróg wymaga jednak dojrzałości w wierze i zaufania do Ducha Świętego, który nas prowadzi w nowe. Jeśli Kościół nie będzie odpowiadał mentalności i dążeniom współczesnych ludzi, będzie dla nich nie tylko przeżytkiem, który nie porwie ich serc, ale stanie się dla nich czymś zbędnym i mało ważnym. A ponieważ serce ludzkie nie znosi pustki, co innego stanie się dla nich istotne.
W ten sposób dokonuje się marginalizacja spraw religijnych i moralnych. Życie idzie swoją drogą i zaskakuje nas negatywnymi zmianami, a nam często pozostaje nic nie dające narzekanie. Nie można patrzeć tylko w przeszłość, jakby wówczas wszystko było dobre i mądre. Idą nowe czasy, powstają nowe problemy i trzeba je ciągle na nowo rozwiązywać. Owszem, z przeszłości możemy się wiele nauczyć, ale sytuacje się nie powtarzają. Trzeba podejmować ryzyko odpowiedzi niepełnych i cząstkowych. Trzeba szukać i nieraz błądzić. Tylko ten, kto nic nie robi, nie ryzykuje. Ale to on nie ma racji, bo dał się odrzucić na boczny tor.
Nie idziemy w ciemno. Sobór w tej sprawie zapalił nam wyraźne światła i drogowskazy, ale trzeba wysiłku myślowego, modlitewnego i organizacyjnego, by pokonać bierność i złe przyzwyczajenia, by zacząć szukać.
Trzeba się też zdecydować na wędrówkę. Kościół w Startym Testamencie to Lud Boży pielgrzymujący do Ziemi Obiecanej. Przechodzi z jednej sytuacji do drugiej. Formuje się w drodze. Na początku to była tylko bierna masa ludzi, za których charyzmatyczni przywódcy musieli myśleć i podejmować decyzje. Jak rodzice za dzieci.
Jak długo jednak można być dzieckiem. Nowy Izrael ma się poczuć dojrzałym w wierze, która go prowadzi naprzód. Ta dojrzałość to wola zdecydowana na rozwój, na ciągłe przybliżanie się do ideału, na uporczywe zbliżanie krok po kroku do świadomie stawianych sobie celów. Dlatego trzeba słuchać tego, co mówi do nas Bóg, by nasza pielgrzymka przez historię nie była dreptaniem w kółko ani nieodpowiedzialnym wchodzeniem na manowce. Bóg chce nas traktować jak partnerów. Liczy więc na nasze zrozumienie i uczenie się nawet na błędach.