12. Ksiądz w parafii
Ksiądz nie jest tylko urzędnikiem. Wręcz trudno mi sobie wyobrazić taką postawę kapłana. Oznaczałoby to okaleczanie jego powołania. Normalny ksiądz żyje parafią. To jest jego pasja, jego miłość, jego życie. I dlatego udana praca w parafii uszczęśliwia go głęboko, a nieudana frustruje i wpycha w nerwicę. Myślę, że wielu z nas – księży – płaci za to zdrowiem, zgorzknieniem i świadomością zmarnowanej szansy. Niejeden z nas jest zostawiony samemu sobie bez pomocy z góry i z dołu. Dlatego wielu nie wie, co robić, nie ma żadnej wizji życia w parafii. Praca duszpasterska jest wtedy tylko ciągłą improwizacją. Dobrze, jeśli ktoś to jasno widzi, bo stwarza to szansę na wyjście z tego stanu.
Każda parafia jest inna. I każda jest darem od Boga dla księdza i dla wiernych. Jest ogromną szansą do wykorzystania, szansą, że spotykamy się w niej w ewangelicznym braterstwie, że razem, choć każdy na swój sposób, będziemy służyć Bogu, że Mu się przydamy do dzieła głoszenia Dobrej Nowiny i zbawiania ludzi z pomocą ludzi.
Rodzi to więc ogromną odpowiedzialność. Wchodzimy w najgłębsze Boże i ludzkie sprawy. Pracujemy gdzieś w głębi i w korzeniach. Owoc nie zawsze będzie widoczny od razu. Ale trzeba siać i pracować z wielką ufnością i świadomością oczekiwania na plony.
Nawet nas samych nieraz zaskakuje to, co mówią ludzie. Gdy byłem na prymicjach jednego z moich dawnych ministrantów, podeszła do mnie kobieta, która bardzo się ucieszyła na mój widok. Spotkaliśmy się piętnaście lat wcześniej, ale słowa, które jej wówczas powiedziałem, według jej świadectwa bardzo jej pomagały przez cały czas i dzięki nim przetrwała trudne chwile. Mimo że często zdarza mi się słyszeć podobne wyznania, za każdym razem się nimi zdumiewam.
Bóg posługuje się nami jako narzędziami. Ale to narzędzie musi nadawać się do celu, jaki On chce osiągnąć. Trzeba więc nam myśleć nie tyle o tym, jaką parafię chcielibyśmy mieć, ale bardziej o tym, jakiej parafii chce Bóg i w jakiej parafii pragną żyć nasi wierni. Potrzebna jest nie tylko perspektywa wiary i nieustannego słuchania tego, co mówi Bóg do Kościoła, ale i postawa nieustannego słuchania ludzi i dialogu z nimi. Nieustannego uczenia się.
Przy mnogości naszych zajęć to trudne. Często na to narzekamy. Ale to także efekt złej organizacji pracy i liczenia tylko na siebie, niedopuszczania innych do współpracy. Traci na tym nie tylko sam kapłan, ale i cały Kościół. Właściwe wykorzystanie charyzmatów każdego kapłana i każdego świeckiego jest więc sprawą pilną. Zmarnowane dary Boże oskarżają nas.
To, co najtrudniejsze w parafii, to brak właściwych modeli praktycznych. Praca parafialna za bardzo jest improwizacją, działaniem w ciemno, próbowaniem i szukaniem, a za mało świadomym, metodycznym i konsekwentnym realizowaniem tej wizji Kościoła, którą zostawił nam Sobór Watykański II. Ta wizja jest wspaniała, może pociągnąć i księży, i świeckich. Trzeba ją jednak zgłębić i pokochać. I znaleźć właściwy sposób jej realizowania. Dlatego tak ważne są wiara, wyobraźnia i odpowiednia strategia. Bez nich nawet wielkie wysiłki mogą pójść na marne.
Ważna jest współpraca z Radą Duszpasterską i ze wszystkimi grupami w parafii, ale jeszcze ważniejsze jest budowanie braterstwa wśród wszystkich parafian. Nie wystarczy zająć się jedną elitarną grupką, bo potrzebne jest świadome i systematyczne prowadzenie wszystkich parafian ku temu, żeby wszyscy wierzący mieli jedno serce i jedną duszę. Tak się buduje Kościół. Ważna jest analiza życia parafii dokonywana przez zespół duszpasterski wspólnie ze świeckimi. Ważne są szukanie podstawowego problemu duszpasterskiego, diagnoza i pogłębione rozeznanie sytuacji, potrzebne jest też postawienie sobie spójnych ze sobą celów na każdy kolejny rok duszpasterski. Ale najważniejsze jest wytyczenie drogi Ludu Bożego i pójście nią krok za krokiem.
Patrząc wstecz na przeżyte lata kapłańskie, widzę, że niezmiernie ważne jest znalezienie wspólnego języka z braćmi w kapłaństwie i ze świeckimi. Podejmujemy dzieło wspólne – budowanie wspólnoty kościelnej. Tego nikt nie zrobi w pojedynkę. Potrzebne są zaangażowanie i dary wszystkich. Trzeba więc jakoś zdobyć sobie tych współpracowników. Miłość duszpasterska jest czymś konkretnym, wymagającym i podobnym do miłości małżeńskiej w tym, że trzeba ciągle zaczynać od nowa, ufać sobie, nie zrażać się niczym, przebaczać sobie ciągle i dawać nieustannie oznaki miłości. Na płaszczyźnie tylko ludzkiej łatwo o zniechęcenie i frustrację. Dlatego tak ważne, by we wszystkim, co robimy, widzieć Chrystusa i Jego Oblubienicę. Ja wiem, że to słowo archaiczne, ale ono wprowadza nas w tajemnicę tak głębokiego zespolenia, jakie mamy szansę przeżyć w parafii.
Do realizacji tego potrzebne jest zarówno doświadczenie starszych, jak i zapał młodych księży, gorliwość duszpasterska duchownych i zaangażowanie świeckich. Święty Jan Paweł II potwierdzał, że nie ma odwrotu od apostolstwa świeckich, że w komunii Kościoła i w jego misji zajmują oni ważne miejsce. Ich działanie i zaangażowanie w Kościół nie wynika z łaskawego zezwolenia duchowieństwa, ale z powołania zawartego w Chrzcie i Bierzmowaniu, z samego udziału w Ciele Chrystusa, jakie tworzą razem z innymi.
Sprowadzić wszystko do spraw kancelaryjnych, tylko formalnych, to zubożyć całe posługiwanie kapłańskie, spłaszczyć je do wymiaru rytualno-finansowego albo administracyjnego. Tak nie buduje się Kościoła. Przeciwnie: właśnie poprzez to się go rujnuje. Nie można też zrażać się trudnościami, bo prędzej czy później ludzie poznają, że księdzu chodzi o ich dobro, nawet jeśli w imię wiary i z miłością postawi im duże wymagania.
Tym, co mi osobiście najbardziej przeszkadza w pracy, jest nieszczęsny stereotyp myślenia o Bogu i religii w kategoriach prawie magicznych. Podchodzenie do najgłębszych spraw życia sakramentalnego, które przecież stanowią najgłębszy nurt życia parafialnego, bez wiary i właściwej świadomości. Wiemy, że istnieje prymitywny „beton” katolicki, którego prawie nie da się ruszyć. Wszystko, co jest żywe, twórcze i nowe, może być zaduszone przez swoistą mieszankę absurdalnego prawie tradycjonalizmu i formalizmu. Jeden z moich parafian wyraził to mocno i wyraźnie: „ja nie potrzebuję, żeby mi się tu coś zmieniało”.
Rodzi to smutek, gdy przy pożegnaniu parafii ludzie mówią: „Nie rozumieliśmy księdza dostatecznie i nie nadążaliśmy za nim. Może własne lenistwo i stereotypy myślowe były nam droższe niż droga, którą ukazywał nam ksiądz w imię Boga”. Sam to w różnej formie kilka razy słyszałem. Ale to znak, że może i my, duszpasterze, mając nawet piękne programy i wizje, zbyt mało osób w nie wprowadzamy. Przestrzegałbym młodszych współbraci w kapłaństwie przed mniemaniem, że jeśli raz lub trzy razy coś się powiedziało, to wierni już to sobie przyswoili. Praca parafialna jest pracą od podstaw i ciągle trzeba na różne sposoby ukazywać cel życia we wspólnocie oraz wyraźne etapy drogi. Życie w parafii nie może stać się chodzeniem w kółko, ale ma być pielgrzymką naprzód ku wyznaczonemu celowi.
Praca w parafii jest niezmiernie absorbująca. Także wyczerpująca psychicznie i fizycznie. Nasi wierni powinni sobie z tego zdawać sprawę i łatwiej nam księżom darować różne rozdrażnienia lub nietakty płynące nieraz z najlepszej woli i gorliwości, ale także z przemęczenia i braku zrozumienia ludzi. Bez współpracy świeckich ten ciężar jest nie do udźwignięcia samego księdza. Dlatego tylko tam udało mi się coś zrobić, gdzie istniał klimat dialogu, życzliwości, współpracy, otwartości, wzajemnej troski i modlitwy za siebie. Nieraz człowiek bywał krańcowo wyczerpany, ale szczęśliwy, gdy widział, że może liczyć na braci i siostry.
Jeden z podstawowych tematów do przemyślenia i realizowania w parafii według moich doświadczeń to duchowość wspólnotowa. Chodzi tu o ciągłe wychodzenie z myślenia tylko indywidualistycznego czy w kategoriach małej, pobożnej grupy, która niekiedy działa prawie jak sekta, ku duchowości bycia we wspólnocie, myśleniu w kategoriach całości i dobra wspólnego całej parafii. Jeśli ksiądz zostanie sam, to zagrożona jest jego główna misja jako ojca i brata, jako przewodnika Ludu Bożego. Pozostanie mu tylko administrowanie i dyrygowanie ludźmi, którzy nic nie rozumieją z jego wysiłków i zamierzeń, więc z boku krytykują wszystko, nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności. To jak możemy wtedy budować większą wspólnotę? Jak możemy odpowiedzieć na wezwania Boże dochodzące do nas przez wydarzenia i znaki czasu? Jak możemy być w komunii, w jedności?
To, co najbardziej daje się we znaki księżom i szkodzi duszpasterstwu, to brak czasu na sprawy najważniejsze, czyli modlitwę, rozważanie w wierze wszystkiego, co parafia przeżywa, i szukanie nowych dróg zgodnych z wolą Bożą. Prawie zawsze jest to wynik braku właściwie zorganizowanej pracy oraz odziedziczonego z przeszłości paternalizmu w traktowaniu świeckich, co w sumie jest skutkiem niewiary w to, że Bóg działa i chce działać „we wszystkich i przez wszystkich” (Ef 4,6).
Jestem wdzięczny Bogu, że w Ruchu dla Lepszego Świata dał mi nie tylko możliwość poznania w praktyce twórczej idei parafii, która staje się powoli prawdziwą wspólnotą małych sąsiedzkich wspólnot, ale że mi pozwolił to realizować. Widzę dzisiaj, że to były właśnie najlepsze i najciekawsze lata mojej pracy kapłańskiej. To był też prosty sposób na to, by zdobyć ludzi dla wielkiej sprawy Bożej, zaangażować ich w konkretne wydarzenia dokonujące się w parafii, razem z nimi planować drogę, pokonywać na niej trudności i cieszyć się owocami wspólnego trudu.
W Ruchu dla Lepszego Świata kładziemy duży nacisk na formację chrześcijańską poprzez sesje wspólnotowe pozwalające nam przeżyć Kościół, zobaczyć cały radykalizm wezwań Ewangelii (błogosławieństw). Uczymy się modlitwy, dialogu, rozeznania, ciągłego zaczynania od nowa, udziału we Mszy Świętej, chrześcijańskiego wymiaru pracy. To owocuje potem w parafii. Jesteśmy przekonani, że tyle będzie mądrej akcji, ile jest formacji postaw i zaangażowania.